Przedmieścia Londynu, Anglia, lipiec 1997
Draco
siedział na porośniętym trawą brzegiem rzeki, gdy nagle zaczęła się burza.
Pozbawiony jakiegokolwiek środka transportu, a ponieważ był w mugolskiej
wiosce, nie mógł się teleportować, podjął pieszą wycieczkę do domu. Naciągnął
buty i ruszył drogą.
Ulewa
zakryła ciemniejący pejzaż wsi. Draco żwawo przeskakiwał zapadnięte groby
cmentarza. Nawet w najgęstszym deszczu umiał trafić do domu, bez lęku, że się
zgubi. Tego wieczoru mrok i zacinające krople wody były bardzo zwodnicze.
Spostrzegłszy
kątem oka ruch, młody Malfoy zerknął w lewo i uległ wrażeniu, że ktoś stoi za
aniołem wieńczącym pobliski nagrobek. Mężczyzna był obnażony do pasa, z gołymi
stopami, w opadających na biodra spodniach. Zeskoczył z kamienia na ziemię;
jego czarne włosy ociekały deszczem. Woda spływała mu po twarzy, lecz on nie
zwracał na to uwagi.
Blondyn
dotknął różdżki ukrytej w kieszeni.
-Kim jesteś?-
zapytał, trzymając patyk w pogotowiu.
Mężczyzna
uśmiechnął się kpiąco.
-Nie igraj ze
mną. Pytałem jak się nazywasz. Mów!
-Z tobą, czyli
kim?- dopytał się czarnowłosy.- Bękartem?
Blondyn
wydobył różdżkę z kieszeni.
-Odwołaj to!-
Nadal mierzył w niego różdżką.- Moim ojcem był Malfoy, na pewno słyszałeś to
nazwisko.
-To nie on był
twoim ojcem.
Draco zawrzał
gniewem na tą uwagę.
-Jeszcze raz
pytam. Kim jesteś?!
Mężczyzna
zbliżył się do niego odsuwając różdżkę na bok. Nagle wyglądał jeszcze starzej
niż przypuszczał blondyn. Na jego twarzy malowało się kilka zmarszczek.
-Chcesz
wiedzieć kim jestem…- odpowiedział.- Pomiotem szatana.
Dracona ze
strachu ścisnęło w żołądku.
-Jesteś
obłąkany- warknął.- Zejdź mi z drogi.
Ziemia
zadrżała. Pod powiekami chłopaka buchnęła nagle złotem i czerwienią. Zgarbiony
spojrzał na mężczyznę, bez tchu, mrugając oczami i próbując pojąć, co się
dzieje. W głowie kręciło mu się tak, jakby wypił kilka szklanek Ognistej.
Powoli tracił panowanie nad umysłem. Jego źrenice błysnęły czernią.
Mężczyzna
przykucnął, aby zrównać się z nim wzrokiem.
-Posłuchaj
uważnie. Musisz mi coś ofiarować. Nie odejdę, póki tego nie dostanę. Rozumiesz?
Malfoy
zacisnął zęby i w odruchu buntu pokręcił głową na znak niedowierzania.
Czarnowłosy uścisnął ręce blondyn, który czując gorąco jego dłoni, krzyknął z
bólu.
-Musisz złożyć
mi przysięgę wierności- rzekł mężczyzna.- Klęknij i przysięgaj.
Draco chciała
się szorstko roześmiać, lecz ze ściśniętej krtani wydobył się tylko cichy jęk.
Choć z tyłu nikogo nie było, poczuł kopnięcie i prawie wylądował w błocie.
-Przysięgaj-
powtórzył.
-Jestem twoim
sługą- odpowiedział cicho, chcąc aby męki się skończyły. Czuł jak pali go całe
ciało.
Nieznajomy
pomógł mu wstać z klęczek.
-Od teraz
jesteś Kiefelem- odparł tylko, uśmiechając się krzywo.
Draco chciał
zapytać co to znaczy, lecz mężczyzna odpowiedział na niezbadane pytanie.
-Należysz do
rodu Kiefelów. W istocie ojcem twym jest anioł, jesteś więc tylko w połowie
człowiekiem, w połowie zaś Potępionym.
Malfoy poczuł
rażący ból od karku, do kości ogonowej. Znów upadła na kolana i odwrócił wzrok
w tył. Na plecach zauważył dwie czerwone linie, które pod wpływem światła
księżyca, które wyglądało zza chmur, jarzyły się na srebrno.
-Od
teraz twoim żywiołem jest ogień. Możesz nad nim panować. Możesz siać nim
zniszczenie, lecz także nadzieję. Od ciebie zależy jak wykorzystasz ten dar.