poniedziałek, 16 marca 2015

PROLOG



Przedmieścia Londynu, Anglia, lipiec 1997


Draco siedział na porośniętym trawą brzegiem rzeki, gdy nagle zaczęła się burza. Pozbawiony jakiegokolwiek środka transportu, a ponieważ był w mugolskiej wiosce, nie mógł się teleportować, podjął pieszą wycieczkę do domu. Naciągnął buty i ruszył drogą.
            Ulewa zakryła ciemniejący pejzaż wsi. Draco żwawo przeskakiwał zapadnięte groby cmentarza. Nawet w najgęstszym deszczu umiał trafić do domu, bez lęku, że się zgubi. Tego wieczoru mrok i zacinające krople wody były bardzo zwodnicze.
Spostrzegłszy kątem oka ruch, młody Malfoy zerknął w lewo i uległ wrażeniu, że ktoś stoi za aniołem wieńczącym pobliski nagrobek. Mężczyzna był obnażony do pasa, z gołymi stopami, w opadających na biodra spodniach. Zeskoczył z kamienia na ziemię; jego czarne włosy ociekały deszczem. Woda spływała mu po twarzy, lecz on nie zwracał na to uwagi.
Blondyn dotknął różdżki ukrytej w kieszeni.
-Kim jesteś?- zapytał, trzymając patyk w pogotowiu.
Mężczyzna uśmiechnął się kpiąco.
-Nie igraj ze mną. Pytałem jak się nazywasz. Mów!
-Z tobą, czyli kim?- dopytał się czarnowłosy.- Bękartem?
Blondyn wydobył różdżkę z kieszeni.
-Odwołaj to!- Nadal mierzył w niego różdżką.- Moim ojcem był Malfoy, na pewno słyszałeś to nazwisko.
-To nie on był twoim ojcem.
Draco zawrzał gniewem na tą uwagę.
-Jeszcze raz pytam. Kim jesteś?!
Mężczyzna zbliżył się do niego odsuwając różdżkę na bok. Nagle wyglądał jeszcze starzej niż przypuszczał blondyn. Na jego twarzy malowało się kilka zmarszczek.
-Chcesz wiedzieć kim jestem…- odpowiedział.- Pomiotem szatana.
Dracona ze strachu ścisnęło w żołądku.
-Jesteś obłąkany- warknął.- Zejdź mi z drogi.
Ziemia zadrżała. Pod powiekami chłopaka buchnęła nagle złotem i czerwienią. Zgarbiony spojrzał na mężczyznę, bez tchu, mrugając oczami i próbując pojąć, co się dzieje. W głowie kręciło mu się tak, jakby wypił kilka szklanek Ognistej. Powoli tracił panowanie nad umysłem. Jego źrenice błysnęły czernią.
Mężczyzna przykucnął, aby zrównać się z nim wzrokiem.
-Posłuchaj uważnie. Musisz mi coś ofiarować. Nie odejdę, póki tego nie dostanę. Rozumiesz?
Malfoy zacisnął zęby i w odruchu buntu pokręcił głową na znak niedowierzania. Czarnowłosy uścisnął ręce blondyn, który czując gorąco jego dłoni, krzyknął z bólu.
-Musisz złożyć mi przysięgę wierności- rzekł mężczyzna.- Klęknij i przysięgaj.
Draco chciała się szorstko roześmiać, lecz ze ściśniętej krtani wydobył się tylko cichy jęk. Choć z tyłu nikogo nie było, poczuł kopnięcie i prawie wylądował w błocie.
-Przysięgaj- powtórzył.
-Jestem twoim sługą- odpowiedział cicho, chcąc aby męki się skończyły. Czuł jak pali go całe ciało.
Nieznajomy pomógł mu wstać z klęczek.
-Od teraz jesteś Kiefelem- odparł tylko, uśmiechając się krzywo.
Draco chciał zapytać co to znaczy, lecz mężczyzna odpowiedział na niezbadane pytanie.
-Należysz do rodu Kiefelów. W istocie ojcem twym jest anioł, jesteś więc tylko w połowie człowiekiem, w połowie zaś Potępionym.
Malfoy poczuł rażący ból od karku, do kości ogonowej. Znów upadła na kolana i odwrócił wzrok w tył. Na plecach zauważył dwie czerwone linie, które pod wpływem światła księżyca, które wyglądało zza chmur, jarzyły się na srebrno.

            -Od teraz twoim żywiołem jest ogień. Możesz nad nim panować. Możesz siać nim zniszczenie, lecz także nadzieję. Od ciebie zależy jak wykorzystasz ten dar.